sobota, 17 września 2011

Melbourne - 3 dzień

Dzień trzeci w telegraficznym skrócie (chronologicznie z tym, co jest na zdjęciach w galerii):
1. Wypad z hostelu i marsz przez CBD;
2. Pierwszy cel: centrum sportów wszelakich. Czyli korty Australian Open, Melbourne Cricket Ground, obiekty olimpijskie i inne.
3. Royal Botanic Gardens, innymi słowy Królewskie Ogrody Botaniczne. Piękna miejsce. Niesamowita ilość wszelkiego rodzajów "badyli" i innych "zielsk". Wszystkie z plakietkami i swoimi nazwami. Naprawdę zrobiło to na mnie wrażenie. Flora była odpowiednio pogrupowana w odpowiednie "tematy", co dodawało atrakcyjności całemu ogrodowi. Ludzi nie za dużo (środek tygodnia), a trzeba napisać, że miejsce szczególnie zachęca do spędzenia czasu w swego rodzaju "miejskiej dżungli".
4. Lunch w jakimś lokalnym bistro. Sushi z "wyprzedaży". Jami jami! Całe pudełeczko (4 japońskie krokiety) za 5 baksów! No żyć nie umierać!
5. Kontynuacja spacerku po Royal Botanic Gardens. To duży obiekt z ogromną ilością ścieżek więc trochę czasu tam minęło.
6. Kawka.
7. Kierunek Albert Park. Po drodze był jeszcze jakiś jeden park, ale żaden tam szczególny. Po prostu był i tyle.
8. Albert Park. Mekka motorsportu w Melbourne. Miejsce bez którego moja wizyta w "Malborku" byłaby niekompletna. Dobra, wytłumaczę tym, którzy nie wiedzą "o co chodzi". A mianowicie od kilku lat (bo nie wiem od ilu tak naprawdę) każdy sezon Formuły 1 ma swój początek właśnie w Melbourne, na torze ulicznym w Albert Park.
9. Powrót spacerem oraz tramwajem do hostelu.
10. Zmiana odzienia, szybka kawka i kierunek "Borsch Vodka & Tears", gdzie ze znajomymi spotkaliśmy się na kolację. Lokal uchodzi za "polski". Ilość wódek solidna. Zdecydowanie większa niż w niejednej krajowej knajpie. Jedzenie? Hmm. Średnio polskie. Smaczne, ale bez emocji tak naprawdę. Zamówiłem kiełbasę z pyrami i była gięta z pyrami, ale miałem nadzieję na jakąś Toruńską lub Podwawelską. Była biała. Czy od polskiego rzeźnika? Nie wiem. Smakowała jak biała, chociaż trochę chudsza niż "te nasze". Ogólnie było bardzo przyjemnie.
11. Powrót do hostelu i kimono. Dzień zdecydowanie zaliczony do udanych!
Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii -->tutaj<--.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz