środa, 27 kwietnia 2011
Coś konkretnego w końcu!
Witam!
Po dniach "przepracowanych" w domu, przyszedł czas na "pracę w terenie". Zaczęło się standardowo. 8:00 pobudka, wczorajsza pizza i musli na śniadanie. Do tego kawa. Pakowanie plecaka. Posty na bloga i takie tam. Allan akurat wrócił na chwilę do mieszkania, co wykorzystałem i wyszedłem razem z nim, jako że nie mam kluczy. Dobrze się stało bo się okazało, że jedzie w tą samą stronę, więc podrzucił mnie do City (centrum). No i zaczynamy przygodę!
Od początku plan był taki, by załatwiać sprawy i robić przy okazji zdjęcia.
1. Na pierwszy ogień poszedł Tax Office. Cel: zarejestrować się i zdobyć TFN (Tax File Number). Ogólnie nie było problemów. Wszystko właściwie można było załatwić w domu w internecie.
2. Dalej. Wizyta w banku. Westpac. I lipa. Byłem tam chyba jakoś po 10:00, a Pani powiedziała, że może mi umówić spotkanie na 13:00. OK. Niech będzie.
3. Kolej na Hays (agencja pracy). Lipa. Dostałem wizytówkę i mam dzwonić. Dzisiaj już nie dałem rady. Jutro z rana.
4. Kolejna agencja pracy, kolejna lipa.
5. Kolejna agencja pracy i... I spotkanie:) Nareszcie coś konkretnego. Trochę pytań, trochę opowiadania o sobie i ogólnie Pan się do mnie odezwie. Chyba nie było tak źle. 29.04 będę do niego dzwonił i pytał co tam dla mnie ma.
6. Wizyta w kasie komunikacji miejskiej. Kupiłem kartę SmartRider za 20$ z czego 10$ mam do wykorzystania. Nie ma biletów dniowych, tygodniowych, czy miesięcznych:/ Ale z kartą SmartRider mam 15% zniżki na wszystkie bilety.
7. Spotkanie w banku. Tutaj zeszła mi godzina:/ Pieniądze wpłacone. Konto oszczędnościowe otworzone (5,75%! nice!). Oczywiście opcja konto internetowe w komplecie. Teraz nic tylko wpłacać kolejne piniądzory! Karta płatnicza ma być do odebrania za tydzień niby.
8. Później wizyta w ostatniej agencji pracy jaką udało mi się dzisiaj odwiedzić. I kolejna rozmowa. Jeszcze więcej pytań, jeszcze więcej odpowiedzi. Też poztywnie. Jutro mam dzwonić by się dowiedzieć, jakie oferty mają dla mnie.
No i to było na tyle na dzisiaj. W między czasie skorzystałem z usług McD i kupiłem mapę, a raczej atlas Perth. Mapa nie daje rady. Cale Perth zmieściło się na jedynych 617 stronach! Masakra! No, ale czego chcieć. Miasto z obrzeżami jest 20 razy większe od Wrocławia!
I wydarzyło się jeszcze coś ważnego. Pierwszy raz widziałem Aborygenów. Smutny widok. Można ich porównać do naszych Cyganów. Zaniedbani, na boso, w brudnych ciuchach. Dzicy. A gdy się pomyśli, że to kiedyś był ICH ląd, to aż się nie chce uwierzyć jak teraz wyglądają.
A samo City? Wieżowce. Sklepy. Salaryman'i. Tłoczno. Gwarno. Nic ciekawego. Średnio mnie to interesuje. Raczej wolałbym pracować, w innej dzielnicy.
Zdjęcia znajdziecie w galerii: 20110427-PERTH-CITY
Pozdrawiam!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz